Choć sytuacja nieco się poprawiła, lista zawodów deficytowych na 2025 r. wciąż jest długa i obejmuje zarówno specjalistów z wyższym wykształceniem, jak i pracowników fizycznych. Brakować będzie m.in. lekarzy i pielęgniarek, nauczycieli, kierowców, robotników budowlanych czy magazynierów.
"Barometr zawodów" jest krótkookresową, jednoroczną prognozą zapotrzebowania na pracowników w wybranych zawodach prowadzoną na zlecenie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. W przyszłym roku niedobory mają dotyczyć 23 zawodów, czyli o sześciu mniej niż w ubiegłym roku.
Z raportu wynika, że w 2025 r. będzie brakowało m.in. kierowców autobusów, kierowców samochodów ciężarowych, lekarzy, magazynierów, mechaników pojazdów samochodowych, opiekunów osób starszych lub niepełnosprawnych, pielęgniarek i położnych, pracowników służb mundurowych, pracowników ds. rachunkowości i księgowości, psychologów i psychoterapeutów oraz samodzielnych księgowych. Na liście znalazły się też zawody związane z edukacją: nauczyciele praktycznej nauki zawodu, nauczyciele przedmiotów ogólnokształcących, nauczyciele przedmiotów zawodowych, nauczyciele przedszkoli oraz nauczyciele szkół specjalnych i oddziałów integracyjnych. Są też profesje związane z branżą budowlaną: dekarze, blacharze budowlani, elektrycy, elektromechanicy, elektromonterzy, monterzy instalacji budowlanych, operatorzy i mechanicy sprzętu do robót ziemnych, robotnicy budowlani, spawacze, murarze i tynkarze.
Problemem pozostaje brak dopasowania systemu edukacji do wymagań rynku pracy. W Polsce rośnie liczba młodych osób z wykształceniem wyższym, a deficyty wskazują na to, że największe zapotrzebowanie jest tam, gdzie nie jest ono wymagane. – Od kilku lat lista deficytowych zawodów pozostaje zbliżona. To pokazuje, że nie ma bezpośredniego dopasowania kompetencji pracowników do wymagań rynku pracy. Nie oznacza to jednak dużego bezrobocia. Jednak z punktu widzenia corocznego kurczenia się rynku pracy o nawet 150 tys. osób nie mamy zawodów deficytowych, a pracujących ogólnie brakuje. Dlatego luki są łatwo wypełniane, co nie zmienia faktu, że problemem jest niedopasowanie edukacji do zapotrzebowania na rynku pracy. Potrzebujemy dekarzy, cieśli, ślusarzy, kierowców, a wciąż kształcimy rzesze humanistów – komentuje Krzysztof Inglot, założyciel Personnel Service.
Czytaj także:
- Nieudana reforma szkolnictwa zawodowego. Bezrobocie i brak współpracy z pracodawcami
- Studia a rynek pracy. Których specjalistów najbardziej brakuje?
fot. freepik.com
oprac. /kp/