Tempo wzrostu minimalnego wynagrodzenia jest zbyt wysokie m.in. w stosunku do tempa wzrostu wydajności pracy – ostrzegają organizacja pracodawców. Jak zwracają uwagę, wzrasta regionalne rozwarstwienie rozwoju gospodarczego i migracja pracowników.
Rząd zaproponował znaczną podwyżkę płacy minimalnej – o 326 zł do 4626 zł w 2025 r., co oznacza wzrost o 7,6%. Choć to dobra wiadomość dla wielu pracowników, Business Centre Club i inne organizacje pracodawców alarmują, że tak szybki wzrost, sięgający 54% w ciągu ostatnich trzech lat, przy 33% wzroście inflacji w tym czasie może negatywnie wpłynąć na gospodarkę, zwłaszcza że wydajność pracy rośnie znacznie wolniej.
Jak komentuje, Witold Michałek, ekspert BCC ds. gospodarki, legislacji i lobbingu, nowy rząd zignorował argumentację pracodawców i "pragnąc zapewne uzyskać polityczną akceptację ze strony co bardziej wojowniczych związkowców, w ostatniej chwili zmienił zdanie i ponownie podniósł minimalne wynagrodzenie na 2025 r. do 4666 zł". – Kolejnym ekipom rządowym coroczna decyzja o nieracjonalnie wysokiej podwyżce płacy minimalnej przychodziła tym łatwiej, że były one finansowane przede wszystkim z kieszeni pracodawców i to oni musieli się martwić o zbyt wysokie koszty pracy i obniżenie konkurencyjności zagrażającej utrzymaniu się słabszych firm na rynku. Jednak w ostatnich latach coraz donioślejsze są głosy pracowników i związkowców zatrudnionych w instytucjach publicznych, że gwałtowne podwyżki minimalnego wynagrodzenia uderzają w całą hierarchę wynagrodzeń w ich instytucjach, często silniej niż w sektorze prywatnym. Podwyżkom dla najniżej kwalifikowanych pracowników niestety nie towarzyszy proporcjonalny wzrost wynagrodzeń na stanowiskach specjalistów. Ma to związek ze sztywnymi ramami budżetowymi, w jakich te publiczne instytucje funkcjonują – tłumaczy ekspert.
Oznacza to, że wzrost minimalnych wynagrodzeń konsumuje na tyle dużą część funduszu wynagrodzeń, iż na podwyżki dla wyżej wykwalifikowanych pracowników pieniędzy już brakuje. – Konsekwencją jest niezadowolenie zatrudnionych w instytucjach publicznych specjalistów, odchodzenie części urzędników do prywatnego sektora lub powrót do zdawałoby się zapomnianej już reguły "oni udają, że nam płacą, a my udajemy, że pracujemy". Na forum Rady Dialogu Społecznego, szczególnie w ostatnim roku, wybrzmiewały protesty związkowców z wielu branż sektora publicznego szczegółowo opisujących negatywne konsekwencje działania tego mechanizmu – podkreśla Witold Michałek.
Przedstawiciel BCC dodaje, że decyzja rządu o dodatkowym podniesieniu minimalnego wynagrodzenia z pominięciem argumentacji pracodawców i przedstawicieli sektora instytucji publicznych przyczyni się też do pogłębienia regionalnego rozwarstwienia rozwoju gospodarczego w Polsce. – Obecnie we wszystkich województwach tzw. "ściany wschodniej" oraz kilku innych udział płacy minimalnej w wysokości średnich wynagrodzeń w regionie wynosi 62-64%, czyli drastycznie wyżej, niż wynosi i tak zbyt wysoka średnia dla całego kraju – 54% – wskazuje Witold Michałek.
Wysokie minimalne wynagrodzenie szczególnie obciąża więc firmy w regionach o słabszej gospodarce, nie pozwalając na ich rozwój lub przyczyniając się do ich likwidacji, co prowadzi do wzrostu bezrobocia, nawet dwukrotnie wyższego niż średnia krajowa. Pracownicy z tych regionów często migrują do miejsc z lepszymi perspektywami pracy, gdzie ratio wysokości płacy minimalnej do średniej w regionie jest dużo mniejsze od 50%, czyli gdzie płace są znacznie wyższe, a firmy prosperują.
– Ostatnia decyzja rządu o podwyższeniu minimalnego wynagrodzenia powyżej tego, co wynika z ustawowego algorytmu, choć zdawałoby się niewielka, jest jednak istotnym sygnałem dla pracodawców i innych podmiotów życia gospodarczego, że obecny rząd przedkłada krótkookresowe lub pozorne polityczne korzyści nad realizację długookresowych celów nastawionych na podtrzymanie konkurencyjności przedsiębiorstw, wzrost inwestycji i spójność społeczno-gospodarczą. Zaufanie pracodawców kolejny raz został podważone – podsumowuje Witold Michałek.
fot. freepik.com
oprac. /kp/