Najczęściej wybieranym środkiem transportu w polskich miastach jest prywatny samochód, co powoduje szereg problemów związanych m.in. z korkami, smogiem, hałasem czy brakiem miejsc parkingowych. W Polsce jest zarejestrowanych ok. 30 mln pojazdów, z czego ponad 20 mln stanowią samochody osobowe, a nasz kraj plasuje się na szóstym miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby pojazdów zarejestrowanych na 1 tys. mieszkańców. Wyprzedza pod tym względem potęgi motoryzacyjne takie jak Niemcy, Wielka Brytania czy Francja, pozostawiając w tyle średnią unijną.
Aby zachęcić mieszkańców do pozostawiania samochodów w domach, niektóre samorządy wprowadziły bezpłatne przejazdy komunikacją publiczną na swoim terenie. Od 2014 r. za darmo autobusami można jeździć po Żorach. Na takie rozwiązanie zdecydowały się też Ząbki, Mrągowo, Giżycko i Starachowice. Prace nad wprowadzeniem darmowej komunikacji miejskiej są na ukończeniu w Raciborzu.
Także w całej Estonii od 2013 r. mieszkańcy mogą poruszać się bez żadnych opłat tramwajami, trolejbusami i autobusami. Minister spraw regionalnych Madis Kallas zapowiedział jednak, że darmowa komunikacja miejska zostanie wycofana. – Darmowa komunikacja nie przeniosła masowo ludzi z samochodów do transportu publicznego. Teraz trzeba szukać nowych rozwiązań. W transporcie publicznym ważny jest czas, dlatego musimy usprawnić działanie i komfort połączeń tak, żeby ludzie byli skłonni płacić za dobrą usługę – wyjaśnił.
Rząd zamiast tego rozwiązania planuje wprowadzić ujednolicony system biletowy w całym kraju. – Obecnie w niektórych regionach transport publiczny jest płatny, a w innych bezpłatny, jednak aby usprawnić siatkę tras, musimy mieć jednolity system – zapowiedział estoński minister. Podał też konkretne kwoty, które mogłyby obowiązywać. Bilet kupiony u kierowcy wycenił na 2 euro, a z wyprzedzeniem – 1,5 euro. Za bilet miesięczny trzeba by zapłacić 25 euro. W zależności od regionu mogłoby to zapewnić od 300 tys. do 1 mln euro przychodu rocznie.
fot. pexels.com
oprac. /kp/